Niemcy nie ukrywają przed światem, że tamten czas wojny jest dla nich kłopotem, ciężarem sumienia oraz trudem. Tłuste światło prawdy o nich rozlane na wodzie czasu. W te wrześniowe dni trwa tam jakaś złowieszcza monotonia, ale też i cisza. W zwykłym zamknięciu drzwi za tym, co było, co się stało, brzmi jednak coś złowieszczego i nieodwołalnego. Pamięć też musi odpocząć, bo wszystko to już na spowszedniało, zdają się mówić. Rzeczywiście, czas spala nam nad głowami jak słomę tamten czas, a ten czas zasypuje winy. Prawo przecież mówi wyraźnie; nie można odpowiadać za winy przedawnione. W każdym prawodawstwie istnieje takie przedawnienie. Znamy przecież tak bardzo mgliste pojęcie winy zbiorowej i społecznej, dokonywanej przez narody, grupy lub też w imię jakichś ideologii… U Dostojewskiego problem winy łączy się z takim mrokiem duszy, także z głębią psychiki i z jej tajemnicą. I jak ktoś zauważył, jest to w tym pisarzu ważniejsze od zbrodni i winy. A tak przy okazji Dostojewski nie lubił nas, Polaków. Może uważał nas za jakieś takie bezradne społeczeństwo. A może uważał, że człowiek ma prawo sam się rozgrzeszać albo urodzić się jeszcze raz.
W tej monotonii codzienności mijający czas zasypuje winy, zaś winowajców drażni ta nasza słowiańska egzaltacja. Mówi się ostatnio, że ona właśnie ma wpływ na to, że zaraza nie dotyka nas tak bardzo jak innych. Słowiańska dusza. Rosjanie mówią… Dusza nie znajuszczaja miery. Mija 81 lat od tamtej daty wrześniowej. Jakże ciężko było żyć pod ruinami domu. Zna to moje pokolenie. Wygnanie z dzieciństwa, a potem wygnanie z raz jeszcze okupowanej ojczyzny, z wiary, z prawa do buntu, nawet żalu i goryczy. Stalinizm i wygnanie w sferę ciemności. Nie zjawił się żaden anioł z mieczem ognistym. Nasze polskie dzieje to wygnanie z wielu rajów. Mogiły ofiar tej wojny stają przed nami niczym góry. To bohaterowie. Nie wolno nam obejść obojętnie tych mogił, ominąć w ten czas wspomnień. Nie możemy mieć zatrzaśniętych ust, aby nie wykrzyczeć tego bólu. Anna Kamieńska, moja ulubiona poetka w paru słowach przytacza zasłyszaną opowieść: Obóz śmieci, jeden z wielu. Ranek, postacie sunące w zamieci, dzwonią blaszanki, łyżka w onucy schowana, orkiestra gra marsza. Blaszanki robi się z rury od piecyka. Podstawą cen obozowych jest cena kromki chleba. Handel obozowy. Stosy zamarzniętych trupów. Trupy jak sągi drewna na opał. Kiedy nie dopilnowano świeżego trupa, zaraz skradziono mu pośladki i wątrobę. Kobiety niepodobne do kobiet. Dzieciobójczynie. Kobiety zjadające mężów… Brrr! Zmęczone, straszne słowa. To wielka sztuka pamiętać i milczeć.