To fakt, że prawda ewangelizuje, zaś kłamstwo wywołuje karczemny śmiech diabła. Oto zdarzyło się w USA, że pewna matka zmusiła swą 15-letnią córkę do poddania się aborcji. Bo jaki to wstyd w rodzinie i w szkole. No, w szkole uchodzi to jeszcze za normę i już nie tylko w Ameryce. Tak więc po udanym zabiegu, matka chciała utulić dzielną córeczkę, pogłaskać ją po główce, pocieszyć, że teraz jej życie ułoży się inaczej, a dziewczyna pyta: „Mamo, czy sprawia ci przyjemność tulić mnie i pieścić? Oczywiście, odpowiada mama. Czemu pytasz? Bo ja już nigdy nie uściskam i nie utulę mego dziecka…” Podobno świadkiem tego zdarzenia był pewien lekarz – aborcjonista i odpowiedź tej dziewczyny posiadała moc sprawczą i ten lekarz się nawrócił, czynnie odtąd włączając się w ruch obrońców życia. Pamiętam, że w naszym kraju w roku 2000 urodziło się pierwsze dziecko z … probówki. Opinia publiczna nie wie do dzisiaj, czy nasi rodzimi „dziecioroby”, a więc lekarze i naukowcy, stosując ten proceder, owe dziecko z probówki zabili jako nieadekwatną część swoich badań, czy może po prostu zamrozili embrion… na później. Coraz częściej dochodzą do nas wieści o „wyprodukowaniu” (niby w celach naukowych) takich zwierzo-człeków jako osiągnięcie biotechnologiczne. Dla przykładu swego czasu w Austrii z komórki jajowej świni wyciągnięto jądro i wsadzono w to miejsce jądro z komórki nienarodzonego dziecka. W ten sposób uzyskano embrion zawierający 97 proc. informacji genetycznej człowieka (genom jądrowy) oraz 3 proc. informacji świńskiej (genom cyto lazmatyczny). Oczywiście embrion rozwijał się i następnie został implantowany do macicy kobiety, gdzie dalej miał się rozwijać. Jednakże po jakimś czasie uczeni przestraszyli się owym sukcesem i ów embrion uśmiercili. A przecież mieli w planach produkcję części zamiennych dla dalszych przeszczepów na tzw. bazie informacji genetycznej biorcy. Cóż, jedni boją się sukcesu, inni trwają przy swoim hodując w probówkach embriony półkrowy-półczłowieka, świni z sarną, kozła górskiego z psem dingo itd. Pomieszanie z poplątaniem, czyli daj kurze grzędę. Oj, pachnie tu rzeczywiście piekłem! A weźmy taką dopuszczalną już w wielu krajach eutanazję, a tych pobierających się gejów z dopuszczeniem do spowiedzi, a homoseksualizm, wściekłe ruchy feministek itd. Sodoma-gomora. Zbiesił się ten nasz świat. Ale to jeszcze nic, oto w świecie nauki od pewnego czasu rośnie spór wobec teorii ewolucji. Otóż ewolucjoniści zarzucają swoim przeciwnikom religijny fundamentalizm oraz uporczywe trzymanie się Pisma Świętego. W politycznie tzw. poprawnych kręgach odpowiedzialnych za oświatę oraz media, właśnie ta teoria ewolucji z fundamentalistycznym ferworem traktowana jest jako nietykalna świętość, gdzie sąd nad Darwinem ma ciąg dalszy. Aby poszerzyć szeregi naukowców nastawionych krytycznie wobec teorii ewolucji wymyśla się nowe teorie. Jedną z nich jest tzw. teoria inteligentnej złożoności – Inteligent Design. Wg niej daje się zauważyć w przyrodzie właśnie udział… jakiejś wielkiej inteligencji w jej powstaniu. To nie Bóg, tylko istota nadzwyczaj inteligentna wszystko stworzyła, co nas otacza. Uczeni zastanawiają się jedynie, czy był to przypadek, czy też z góry zaplanowany zamysł, nie martwiąc się już o źródło nazywane inteligencją. W tomie fraszek wydanych w Jarosławiu, jest taki mój rysunek, otóż dwóch drabów w roboczych kombinezonach prowadzi, unosząc prawie w powietrzu takiego inteligencika, tłumacząc mu pod drodze, że zaraz odechce mu się być inteligentem. Cóż, kiedy w dzikim buszu jakiś pierwotny człowiek znajdzie elektroniczny zegarek pewnie pomyśli sobie: musiała go zgubić jakaś inteligenta osoba. Jeśli znajdzie kamienny, źle obrobiony grot, wróci do wioski i wywoła raban, że napają ich dzicy ludzie. Mój Boże, w Chinach, skąd przyszła ta zaraza, wolno krytykować rewolucję, ale broń Boże nie rząd. Czy ta nasza niby demokracja jest rzeczywiście bez sensu, bez widocznej i namacalnej alternatywy? Była już „Pomarańczowa alternatywa” we Wrocławiu, ale ona też nie mogła oderwać się od sporu ideologicznego. Czy rzeczywiście potrzebne jest nam minimum dobrego samopoczucia, aby wierzyć i rozgrzeszyć się za swoje niewiary…