Ten świat, a w nim my znaleźliśmy się jakby na życiowym zakręcie. Wg danych statystycznych ilość zarażeń przeraża. Nie wiem, czy ktoś pamięta o zagrożeniu dżumą na schyłku XX w. kiedy to ta czarna śmierć zaczaiła się w kilku zakątkach globu, po części także w Europie. Ostra, epidemiczna choroba zakaźna, której ten świat, zdawać się mogło, pozbył się raz na zawsze. Przed wiekami epidemia była śmiertelną, teraz w medycznych podręcznikach przeczytać można… często śmiertelna. Jest wywoływana przez pałeczki Yersinia pestis i przenoszona głównie przez pchły pasożytujące na szczurach i innych gryzoniach. Rozróżnia się dżumę dymieniczą z zapaleniem węzłów chłonnych (guzy dymienicze), dżumę płucną oraz dżumę posocznicową z gorączką, zamroczeniem umysł, wymiotami i śpiączką.
Czarny koniec XX w., czy może jedynie bezsilność naszych wyobrażeń o wszechpotędze ludzkiego umysłu zdolnego przeciwstawić się wszelkim zaraźliwym chorobom, pomorom, kataklizmom, które często określamy jako wybryki natury, także tajemnym siłom niebios, które w miarę rozwoju cywilizacji bywają coraz częściej wykpiwane, wiadomo przez jakie środowiska. Tak więc z lękiem zapisujemy kolejne daty i kolejne statystyki, jeżeli chodzi o Covid-19. I coraz częściej człowiek cały jest w czasie przyszłym, w tym co będzie i co się jeszcze wydarzy i co przyniosą nam następne miesiące. Co zatem kieruje nami, kiedy już stawiamy tego rodzaju pytania; co dalej? Próżność, ciekawość, strach, czy zabobon? Oto nagle widzimy i słyszymy i pojmujemy śmierć inną, nie tę, do której ten świat zdążył nas przyzwyczaić: śmierć od wybuchu bomby, strzału w plecy, od gazu, czy niewidocznej gołym okiem bakterii? Dżumę ten świat zamaszyście wykreślił z listy chorób zakaźnych. Tli się jeszcze zarzewie eboli w Afryce, cholery, padają zwierzęta od zarazy. Eksperci ze światowych centrów badawczych i zapobiegawczych koordynują swoje działania.
Trwa ostre pogotowie w ministerstwach zdrowia, klinikach, szpitalach, aby gasić ogniska obecnej zarazy. Nasza wiedza, co przyniesie jutro, rośnie z naszą niewiedzą. Niewiedza i wiedza tkwią obok siebie niczym cień i światło. Kiedyś świat zaabsorbował AIDS, chorobę XX wieku, która wdarła się na ten świat z jakiegoś zatajonego istnienia. Zarażeni ludzie żyją w tymczasowości, bo zaraza pożera ludzki organizm powoli. Apokaliptyczne wizje z XIV wieku, kiedy to bez mała jedna trzecia ludności kontynentu europejskiego poniosła w wyniku zarazy śmierć. Wizja ta powoli zaczyna odżywać. Wtedy nie było żadnego ratunku. Znaleziono go w trzysta lat później. To antybiotyk tetracyklina. Opisywana tu dżuma jakby się ukryła, cofnęła swe zabójcze pazury, jednak Światowa Organizacja Zdrowia, do której mamy teraz słuszne pretensje, nadal rejestruje przypadki zachorowań na dżumę. Jest ich podobno około tysiąca każdego roku. Niewątpliwym sukcesem jest to, że na dżumę umiera obecnie około 10 proc. Zakażonych. Zawdzięczamy to Szwajcarowi Aleksandrowi Yersin (1863-1943). Był to specjalista od chorób tropikalnych. Ma swoje tu zasługi Japończyk Shibasaburo Kitasato, który w roku 1894 odkrył zabójczą bakterię. Warto tu przypomnieć, że pierwszy zapis o chorobie tego typu, jakim jest dżuma i o jej objawach pochodzi z Chin jeszcze z roku 1333. Zaraza ta przeniosła się potem do Indii i przez Persję dotarła na Krym i do Rosji. Do Europy przenieśli zarazę prawdopodobnie kupcy z Genui w 1347 r. W niewiele lat potem po Włoszech epidemia ogarnęła cały niemal kontynent europejski, zbierając nader obfite żniwo. A potem była „hiszpanka”, na co miały wpływ katastrofalne warunki sanitarno-higieniczne w krajach europejskich, szczególnie w dużych metropoliach miejskich. Fatalne warunki bytowe w wielu krajach; slumsy, braki wody pitnej, światła, środków leczniczych, szpitali, ale też w konsekwencji religijne i wyznaniowe aspekty, także zacofanie, wszystko to sprzyjało w tamtych odległych czasach rozprzestrzenianiu się zarazy.
Dziś świat poszedł w kierunku postępu, a jednak zaniedbaliśmy ochronę przed zarazami, nie wyprzedziliśmy w postępie medycyny nasz rozum i poczucie światowego bezpieczeństwa. Zaspali naukowcy i zabrakło dalekosiężnego myślenia. Stąd dzisiejsze zdesperowanie sytuacją. Nasza estetyka chrześcijańska mimo wszystko winna być optymistyczna, nawet jeśli sytuacja wydaje się nazbyt tragiczna. A zatem nadzieja pozostaje w Bogu, ale też w nas, że uczeni zrobią wszystko, aby oddalić to nieszczęście i już rysują się w niedalekiej przyszłości skuteczne leki i oby tak się stało.