Zadawnione rządu naszego wady… W pierwszą rocznicę ustanowienia Ustawy Rządowej zwanej Konstytucją 3 Maja w kościele Świętego Krzyża w Warszawie zorganizowana była wspaniała uroczystość na której król Stanisław August wygłosił mowę, której początek brzmiał: „Prawdziwy i jedyny cel utworzenia nowej formy rządu nie był inny tylko żeby, ile po ludzku być może, wszyscy narodu polskiego współziomkowie równie byli uczestnikami udziału wolności i ubezpieczenia własności swoich (…) Przejęci byliśmy do dna dusz naszych bolesnym uciskiem przeszłych klęsk. Przyznaliśmy na koniec, że jedyne tych klęsk źródło było w nierządzie i że utracone to źródło być nie mogło, tylko uchyleniem tych wad rządowych, które dobrym rozkazom skuteczności nie dawały, a źle rozkazującym zbytnią moc zostawowały do ucisku mniej możnych przez obłudę…” Słowa te ukazały całe źródło nieszczęść, jakie Polskę trapiły i wyjaśniały istotę przemian uchwalonych rok wcześniej. Źródła tegoż upadku Rzeczypospolitej dostrzegali autorzy tekstu Konstytucji 3 Maja, pisząc lakonicznie w preambule do niej, iż Konstytucję uchwalają poznawszy zadawnione rządu naszego wady. W czymże wielkość tego dnia, to po nim nastąpił ostateczny upadek państwa polskiego, jak pisano, toż to Konstytucja ostateczne rozdarcie, zabór ojczyzny naszej przyspieszyła, ocalenia nie przyniosła pomimo, iż król zapowiedział, że ma zabezpieczyć wolność i niepodległość rządu, utwierdzić naszą oraz przyszłych pokoleń szczęśliwość. Dzieło wielkie narodu jaką była Konstytucja w krótkiej nadała to chwili, czego od wieków doczekać się nie mogliśmy. Oto wrogowie państwo rozdarli, ziemię zabrali, naród ujarzmili, a więc zawiodła nas ta Konstytucja, ocalenia nie dała i od największej klęski, od upadku politycznego nie wybawiła. Pytano, czemuż nikt nie złorzeczy i czemu cały naród ze czcią ją wspomina? Druga na świecie, pierwsza w Europie! W czymże ta moc dziwna i potężna? Co to za dzień, co to za dzień?! Był wtorek, dzień powszedni, a Warszawa strojna, jak na wielkie święto. Ulicami miasta płynie ku zamkowi, ku katedrze św. Jana morze głów w natłoku. Płynie od ołtarza hymn: „Ciebie Boże chwalimy”, iż w falach tego potężnego śpiewu tonie dźwięk rozlicznych dzwonów i armat huk. Niech pokolenie pokoleniom podają pamiątkę tego dnia. I szło to dziękczynienie przez ulice miasta, przez pola i lasy, rzeki i góry, ogarniając całą Polskę. I płynęły potem lata za latami, nieszczęścia padały na kraj, gromy biły i niedola, tyle nieszczęść i cierpień zwalały na naród.
Patrząc na to, co dziś dzieje się w Sejmie, na tę nową targowicę, która znów ku narodowemu dobru nie zmierza, jątrzy, bałamuci, nie usłyszymy jak ongiś trzykrotnego zawołania: zgoda, czego wymagała Ustawa 3-cio Majowa dążąca do zbawienia ojczyzny. Wówczas to bez końca wołano: zgoda, zgoda! Wstęp do Ustawy powiadał: „Poznaliśmy zadawnione nasze wady”. I my dziś mamy ich bez liku. Pycha oślepiająca, zaciętość wojująca, zdrada interesów Polski, wyuzdanie polityczne, ciemnota itd. Wówczas nawoływali do poprawy mężowie różnych epok. Jak gromy padały słowa Piotra Skargi, pełne przestróg i grozą przejmujące proroctwa. Szli za kaznodzieją i inni, którzy tę ziemię, ten naród ukochali. Nie słuchano ich. Wołał Stanisław Potocki: „Przemoc wewnętrznego nieładu, przemoc błędów, krew, majątek, interesa osobiste, życie nawet nasze, niczym są obok szczęśliwości ojczyzny”. Wołał poseł Linowski: „Jak prawić ślepcom o kolorach narodowego znaku biało-czerwone? Oto czas spala nam nad głowami naszemi domy polskie jak słomę. Sromotny stan kultury naszej politycznej wypełniające nasz czas wolności i swobody. Jamy i przepaście kopiemy sobie sami.”
I dziś ojczyzna nasza jest niczym kamień kłębiący się, wrzący swarami i nienawiścią. Jesteśmy tym bardzo zajęci po obu stronach naszej wspólnej drogi. I jak długo jeszcze? Zapamiętajmy to w 100-lecie odzyskania niepodległości.