Właściwie to jestem nikim. Ściślej, nie jestem KIMŚ, to znaczy przynajmniej kimś ważnym. Jakoś się nie złożyło. Kiedyś być może wydawać mi się mogło, że byłem ważnym inspektorem w urzędzie, dopóki pod koniec lat dziewięćdziesiątych ub. wieku nie stanąłem przed sądem za przejazd bez biletu. Nie zamierzałem jechać na gapę. O, nie! Wsiadłem do autobusu w przekonaniu, że mam bilet do skasowania w portfelu. Niestety nie miałem. Oznajmiłem to wprost rewizorowi i poprosiłem o wypisanie mandatu. Rewizor zaczął czynić swoją powinność przyglądając mi się uważnie. Po chwili zaprzestał czynności służbowych i zapytał, gdzie pracuję, pomimo że w formularzu nie było takiej rubryki … Odpowiedziałem, że w tej chwili jestem jedynie pasażerem bez biletu, więc niech kontynuuje swoje czynności … Wymienił nazwę mego urzędu i ze słowami ,,Dobra, idź Pan!” wypchnął mnie z autobusu. Nie, to nie! – pomyślałem, nie będę się napraszał o zapłacenie mandatu … Po kilku miesiącach niespodziewanie otrzymałem wezwanie do sądu w sprawie o przejazd bez biletu, wcześniej nie otrzymując w trybie administracyjnym wezwań do zapłaty mandatu. Sprawę prowadziła PANI SĘDZINA o surowym spojrzeniu. Po wpływem JEJ przenikliwego wzroku poczułem lęk, pomimo, że z kilkanaście lat wcześniej miałem do czynienia z umundurowanym SĄDEM WARSZAWSKIEGO OKRĘGU WOJSKOWEGO. Opanowałem jednak bojaźń i wyjaśniłem JEJ okoliczności sprawy, zaznaczając, że mandat zapłacić chciałem. Odmawiałem również rewizorowi odpowiedzi na pytanie o mój zakład pracy, dlatego, aby nie stwarzać najmniejszego pretekstu do wykorzystania stanowiska służbowego w celu odniesienia korzyści materialnej w postaci anulowania mandatu. Wówczas PANI SĘDZINA wybuchła gniewem: a jakież wy tam macie stanowiska służbowe w tym urzędzie, ile wy tam zarabiacie! – zakrzyknęła. Tonem łagodnej perswazji zwróciłem uwagę PANI SĘDZINIE na niestosowność dyskredytowania urzędnika samorządowego, choćby nisko opłacanego … Doszło do kolejnej rozprawy i znów łagodnie perswadowałem PANI SĘDZINIE, że mandat zapłacić chciałem … czym jeszcze bardziej PANIĄ SĘDZINĘ zirytowałem, która zdecydowanie zaleciła mi zakończenie sprawy, bo jeśli dojdzie do trzeciej rozprawy, to mi się to nie opłaci i narażę się na znaczne koszty, a i tak nie wygram! … Postanowiłem więc z goryczą uznać się za pokonanego. Czułem się tym bardziej rozgoryczony, że moimi heroicznymi zmaganiami o sprawiedliwość (aby zdjąć z siebie odium gapowicza) nie zainteresowały się żadne lokalne gazety, że o prasie radiu i telewizji nie wspomnę …
Nie tak dawno mój kolega ze studiów miał przesłuchanie w WIELKIEJ AFERZE PODKARPACKIEJ! Relacjonowały je liczne media regionalne i ogólnopolskie! Kolega Zbyszek z pokoju nr 505 A w rzeszowskim Akademiku ,,Filon”, w latach dziewiećdziesiątych WÓJT GMINY GRODZISKO DOLNE, najmłodzy WÓJT w Polsce, wkrótce POSEŁ, potem WICEMINISTER, PRZEWODNICZĄCY swojej partii w regionie, teraz występował w sprawie jako ZBIGNIEW R. !
Pomyślałem sobie wtedy co znaczy być KIMŚ!
A może jednak lepiej być nikim? …Niczym. Bo jak mawiał Samuel Obiedziński jeden z bohaterów powieści ,,Znachor” T. Dołęgi – Mostowicza: nie sztuka być kimś.Sztuka być niczym.
P.S. Przypomniałem sobie jak w lipcu 1992 r. razem z Krzyśkiem, pijąc piwo w Restauracji ,,Parkowa” w Przeworsku ubolewaliśmy nad obaleniem Rządu Premiera Jana Olszewskiego … Rozmawialiśmy jak związkowiec ze związkowcem. W kilka lat potem Krzysiek został POSŁEM. Teraz jest następcą Zbyszka w partii. Cóż, skoro musi być PRZYWÓDCĄ … Powodzenia w drodze do WIELKOŚCI!